Sunday, September 6, 2009
'All good things come to an end '.
Przykro patrzeć, jak to, na co cięzko się zapracowało, wali się na naszych oczach. Zastanawiam się, po co mi to było. Zebym teraz znowu musiała cierpieć? Juz nawet nie wiem, czy mam się do kogo zwrócić ze swoimi problemami. Moze w końcu - a raczej, znowu - zostałam sama. Tylko teraz juz bezpowrotnie i nieodwracalnie... Brnąć dalej, czy zatrzymać się na obecnym etapie? Tyle nowych rzeczy zaplanowałam dla siebie na najblizsze dni, tygodnie, miesiące, lata... Skąd mam brać siłę na ich wykonanie, jeśli nie ma przy mnie przychylnej ani jednej osoby? Błąd, przychylne są, tylko że "chwilowo" najwidoczniej nie mają ochoty interesować się moją osobą. Pochłonięci swoim zyciem, zapomnieli. To przypomniało mi pewną sytuację sprzed tygodnia. Nie mam przyjemności przechodzić nigdy więcej przez coś podobnego. Przydałaby się jakaś odskocznia od tego wszystkiego. Tylko co nią teraz będzie? Dobrze pytanie, na razie bez sensownej odpowiedzi...