Z całą pewnością jest dużo rzeczy, które mnie denerwują. Trudno określić, jakiego są typu, ponieważ tak samo jak ja zmieniam się z wiekiem, tak one przyjmują różną postać. Krótko mówiąc, dorośleję, jeśli mogę użyć tak poważnego terminu ;P
Gdy byłam mała, moim największym źródłem irytacji zdawała się być zabawa samej. Nigdy nie lubiłam robić tego w samotności, dlatego na siłę starałam się zaangażować w nią rodziców. Lub chociażby moje ciągłe prośby o noszenie na rękach bym mogła "widzieć świat z góry" ;)
Kolejnym etapem była szkoła. Co prawda trwa on do tej pory. Patrząc z perspektywy czasu, niewiele jest osób, których ta instytucja nie denerwuje ;) Wczesne wstawanie, obcowanie z ludźmi, za którymi nie zawsze się przepada oraz wieczne utyskiwania nauczycieli, jak to mało robisz i się nie starasz, nawet jeśli uważasz, że jest inaczej. Ale idąc dalej...
W obecnym czasie moje poprzednie powody do nerwów zdają się być niczym, bo kiedy porównuję te z dzieciństwa i te z chwili realnej, chce mi się śmiać. Właściwie to, co teraz mnie wkurza to panujący wszędzie brak tolerancji, obłuda, niechęć do niesienia pomocy, czy powolne staczanie się ludzi na skraj dobrego smaku. I jak tu porównywać?
Ciągle zastanawiam się, dlaczego... Dlaczego tak mało jest osób chętnych do wyciągnięcia ręki potrzebującym, dlaczego tyle chorób i biedy musi panować na świecie, czemu nie wszyscy mogą pojąć słowo tolerancja i zrozumieć co jest złe, a co dobre. Za dużo wymagam? Może i owszem. Ale od czegoś trzeba zacząć... Alkoholizm, narkomania i inne uzależnienia... Ile można? A od czego się zaczyna? Pewnego razu ktoś próbuje piwa za namową kolegów, trawki, żeby się odprężyć i się zaczyna. Ale żeby ludzie w wieku szkolnym?! Koszmar i bezsens! Świadome niszczenie własnego życia. Nie twierdzę, ze tak postępują wszyscy, ale niestety coraz większa część populacji. To nie tylko mnie wkurza, ale i smuci...
Rzeczy irytujące zmieniają się tak samo szybko jak problemy, które kierują tym uczuciem. Najgorsze, ze nie zawsze można temu zaradzić.