Zmiany.
Niby nic strasznego, a jednak gdzieś tam w zakamarkach duszy, wyobrażam sobie, że nastąpi coś nieuniknionego i zarazm okropnego. Chyba, że po prostu jestem przewrażliwiona. Tylko dziwnie się czuję wracając po wakacjach do domu i zastając większość rzeczy w moim otoczeniu innych, czasami dziwnych. Nie takich jakimi być powinnym.
To samo tyczy się również ludzi. Czy naprawdę aż tak wiele w życiu moich przyjaciół się pozmieniało, że przestałam być integralną częścią ich świata? Przecież w tak krótkim czasie to chyba niemożliwe. I aż chce się powiedzieć, a jednak... usiąść w ciszy i spokoju i... zacząć znowu analizować wszystko i wszystkich. Tylko po co :/ Odpowie mi ktoś?
Oponowuje mnie pewnego rodzaju nostalgia za tym, co było i odeszło. Juz nie złość, lecz nostalgia z odrobiną melancholii. Rozgoryczenie jeszcze nadejdzie. Wtedy będzie jeszcze ciężej.
Czasami nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele znaczyły dla nas przedmioty codziennego użytku, kiedy się popsują. Tak stało się właśnie dziś z moją lampką nocną. Zgasła. Dlaczego o tym piszę? Sama nie wiem. Najwyraźniej zaczyna się u mnie etap "bredzenia" i użalania się nad wszystkimi i wszystkim, a już najbardziej nad sobą.
Moze właśnie dlatego zapoczątkowany etap zmian tak bardzo mnie przeraża. Boję się stracić więcej, niż tylko lampkę nocną. Boję się, że zgaśnie ktoś z bliskich mi osób. I nie mówię tu o śmierci w sensie fizycznym ani nawet duchowych, ale o odległości, którą potocznie nazywamy odległość.
Na dziś życzę wszystkim aby nie doświadczali zbyt często tego typu rozterek; ani też zbyt rzadko, bo z drugiej strony dobrze jest móc przemyśleć pewne sprawy i zastanowić się nad własną lub czyjąś egzystencją ;) Miłego wieczoru.
See ya ; ***
P.S. Z moim drugim blogiem na blogspot ruszam jednak dopiero jutro, poniewaz z braku laku odeszły mi chęci. I'm sorry.