To było do przewidzenia - niedługo wyjeżdżam. Konkretnie 18 sierpnia o godzinie 18.07 mam pociąg z Helu. W Katowicach będę w granicach 7.35 19 sierpnia, z dziwnym humorem i niezłą ilością obaw, że to może za wcześnie. Przeżywam to co roku, więc się nie przejmuję. Tylko dlaczego mam niejasne przeczucie, że kiedyś powroty bywały lepsze? Pewnie to kwestia osób, do których wracam. Teraz mam przyjaciół; znacznie więcej niż kiedyś. W sumie powinnam się cieszyć, ale nie potrafię. Z jednej strony cholernie zależy mi na szybkim zobaczeniu się z nimi, a z drugiej panicznie się boję i gdybym mogła, przedłużyłabym wakacje o kolejny, słoneczny miesiąc.
Po ostatniej rozmowie z panem D. nabrałam nowego przekonania, że nie wszystko, co wydaje nam się takie cudowne, w rzeczywistości takie jest. Wręcz przeciwnie. Zdaje się, że wreszcie wiem, na czym stoję, ale chyba nie chciałam dowiadywać się tego w taki sposób. Stało się i muszę z tym żyć(heh, jak to dramatycznie zabrzmiało ;p). Widocznie za dużo się łudziłam. Mimo wszystko, dzięki nowo nabytej przeze mnie umiejętności "nieangażowania się na poważnie" w niektóre sprawy, mogę "iść" sobie dalej z czystym sercem. Czy jest mi lepiej z tą świadomością? Otóż, niekoniecznie. A to już zaczynia na powrót zakrawać na ironię, dlatego chyba odpuszczę sobie ten temat.
Zdecydowanie te wakacje były mi potrzebne. Miałam sporo czasu na przemyślenie, co chcę dalej robić. Na razie te plany pozostawię w mojej głowie, żeby sobie spokojnie kiełkowały, a kiedy już moja determinacja do wprowadzenia ich w życie będzie na równi z możliwościami, jakie się przede mną otworzą, może napomknę tutaj co nie co ;)
Póki co, pozdrawiam - już może po raz ostatni - z gorącego Helu ; **