Dzisiaj mam koszmarny dzień. Czuję to. Zupełnie tak, jakby wszystko co najgorsze powróciło. Jakby to, czego najbardziej się obawiam atakowało mnie ze wzmożoną siłą. Moje wysiłki, starania, żeby prowadzić normalne rozmowy, uśmiechać się i pokazywać, jak to jest mi dobrze, spełzają na niczym. Czasami po prostu nie potrafię ukryć tego, co czuję. A chciałabym, bo wiem, że to może skrzywdzić bliskie mi osoby. Nie chcę promieniować złym humorem, tak jak kiedyś bywało to codziennie. Nie chcę być flegmatyczna, nie nadająca się do życia, tylko wręcz przeciwnie. Dzisiaj czuję, że niepotrzebnie się staram. Może powinnam pozwolić rozwijać się swojej "chorobie"? Ale nie mogę, nie powinnam, bo cały czas mam mnóstwo rzeczy do zrobienia.
Ja... ja chciałabym nieraz bardzo, żeby to wszystko się skończyło... Sama nie wiem co, ale żeby już się skończyło, bo nie mogę dalej... Jednak z drugiej strony pragnę więcej szczęścia i niech trwa.
Najśmieszniejsze jednak jest to, co powiedziałabym mi pani psychiatra w takim momencie: "że mam wziąć się w garść, uspokoić i walczyć sama z sobą, ze swoimi słabościami. " Owszem, czuję się słaba, zagubiona niczym mała dziewczynka, bo widocznie wiele mi z niej pozostało, a reszta to tylko pozory i kolejne tabletki. I kim ja tak naprawdę jestem i dla kogo? Łatwo jest mówić komuś o "chorobie", której tak naprawdę samemu się nie doświadczyło.
Zastanawiam się, dlaczego potrafię nieraz pomóc komuś, a sobie nie, hmm? Może jestem niewdzięczna?*
Pisane przy tej oto piosence:
*Powyższa wypowiedź zawiera duże pokłady depresyjnego myślenia. Proszę się z nią nie utożsamiać. Osoba, która to napisała miała po prostu ciężki dzień.