Zawsze, kiedy straszne nad czymś rozpaczam i uparcie twierdzę, że sobie nie poradzę(czasami tak mam ;P), dzieje się zupełnie na odwrót. Tak też było i dzisiaj.
Rano, cholernie przestraszona perspektywą trzech sprawdzianów, na które szczerze mówiąc nie byłam za bardzo przygotowana, ledwo wmusiłam w siebie śniadanie i trzęsącymi się rękami kasowałam bilet w autobusie ;P
Na pierwszy ogień poszła geografia: zamiast sprawdzianu bądź pytania, pani zrobiła nam pracę w grupach.
Druga - religia: nic.
Trzecie - PO: pan po uraczeniu nas paroma nieprzyzwoitymi dowcipami("jak zwykle!" ;P), uznał że mimo wszystko zrobi nam klasówkę, choć połowa klasy poszła na jakiś konkurs(hmm... ciekawe, czemu?). Za to dał nam prostsze pytania. A ja miałam na tyle weny, że udało mi się napisać wszystko ;D Czy dobrze? To się okaże ;)
Czwartą lekcją była matematyka, na której pan profesor był łaskaw postraszyć nas konferencją tak piekielnie nudną, że aż posprawdza nasze wczorajsze kartkówki ;P Drugiej nie zrobił.
Piąta - j. angielski: miałam wielkie szczęście uniknięcia przeczytania swojej pracy domowej. Dzięki Ci O! Wielki Dzwoniący Co 45 minut Dzwonku! ;D
Szósta i siódma lekcja to dwie i - jakże przyjemne - godziny j. polskiego: pani nie pytała, nic nie zadała i jutro mamy spotkanie z dziennikarzem ;D
Reasumując, nie było źle. Wręcz przeciwnie; poszło mi całkiem dobrze, pomijając fakt przemoczenia trampek(cholerny deszcz! cholerni kierowcy!).
Jutro mam na drugą lekcję. Trochę więcej snu nie zaszkodzi, zwłaszcza dla osób takich jak ja, niewysypiających się już od dobrych dwóch tygodni. Godzin w szkole tylko cztery, w tym dwie środkowe to wyżej wspomniane przeze mnie spotkanie z dziennikarzem.
Ups! wypadałoby przygotować jakieś pytania... Ale tym zajmę się zaraz po lekturce "Dziadów" ;)
Miłego wieczoru wszystkim życzę. Bye, bye ; **
P.S. Wiem, wiem! ach te szkolene problemy ;P Cóż... bywa.
P.P.S. 1 day ;D